expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

Strony

poniedziałek, 17 listopada 2014

Rozdział siedemnasty

Trening Naomi trochę się przedłużył. Siedząc przed budynkiem, odpaliłem papierosa. Kiedy chowałem paczkę papierosów do kieszeni, drzwi kortu uchyliły się. Ujrzałem w nich Naomi. Wyszła z budynku i podeszła do mnie uśmiechnięta.
-Hej- przytuliłem ją.- Co ty taka uśmiechnięta?
-Pamiętasz, jak mówiłam ci, że od dwóch tygodni nie byłam na treningu?
-No tak, iii?- nie zrozumiałem jej.
-Dzisiaj byłam pierwszy raz od tego czasu na treningu i jadę na zawody!
-Gratuluję!- uścisnąłem ją i podniosłem. Uwielbiałem, gdy się uśmiechała, a nie zdarzało się to zbyt często.
Gdy już ją postawiłem na ziemi, poszliśmy na obiad do restauracji, która znajdywała się obok kortu.
Usiedliśmy przy stoliku i złożyliśmy zamówienie.
-Czym przyjechałaś?- zapytałem.
-Przywiózł mnie Andy. Trener Cartera, pamiętasz?
-Taa.
-Nie złość się- pocałowała mnie w usta. -To tylko znajomy.
-Wiem.- miałem jeszcze coś do powiedzenia, ale postanowiłem się nie kłócić.
Kelner przyniósł parujące dania i postawił je przed nami. Oboje zamówiliśmy spaghetti carbonara. Po zjedzeniu, poprosiłem kelnera o rachunek. Kiedy go uregulowałem, wyszliśmy z restauracji.
-To co teraz robimy?- zapytałem Naomi.
-Możemy jechać do mnie- uśmiechnęła się promiennie.
-I co będziemy robić?
-Może coś obejrzymy? Marzę, żeby trochę odpocząć.
-Okej, to zadzwonie po taksówkę.
Kiedy przyjechała taksówka, wsiedliśmy do niej. Wtedy odezwała się Naomi:
-Jezu, zupełnie zapomniałam, że dzisiaj byłeś u lekarza na zdjęciu gipsu. I jak?
-No dobrze, kość dobrze się zrosła. Wszystko jest dobrze.
-Znakomicie- dała mi buziaka w usta.
Wysiedliśmy pod jej domem i udaliśmy się w kierunku drzwi. Na wycieraczce leżał bukiet róż z karteczką, niestety przeczuwałem od kogo mógł być. Podniosłem go, a Naomi otworzyła drzwi i weszliśmy do kuchni. Dziewczyna odebrała ode mnie kwiaty i zerknęła na liścik. Uśmiechnęła się.
-To co oglądamy?- zapytałem, gdy uznałem, że niezręczna cisza trwa za długo.
-Może obejrzymy trzy metry nad niebem?
-Niech będzie- uśmiechnąłem się na myśl spędzienia z Naomi całego wieczoru.
Położyliśmy sie na łóżku Naomi i włączyliśmy film na jej laptopie. Dziewczyna położyła swoją głowę na mojej klatce piersiowej. Po pół godziny filmu zauważyłem, żę Naomi zasnęła, pocałowałem ją w czubek głowy i wyłączyłem film. Zniżyłem się do pozycji leżaćej, aby było nam wygodnie. Zamknąłem oczy i wsłuchiwałem się w regularny oddech Naomi.

                                     

niedziela, 2 listopada 2014

Rozdział szestnasty

                                       PERSPEKTYWA JAKE'A
-Więc jutro jedziesz na zdjecie gipsu?- zapytała Naomi.
-Tak, ale mam nadzieję, że potem się spotkamy.
-Okej, tylko ja jutro mam trening, więc dopiero o trzynastej.
-No dobra, to pójdziemy na jakiś obiad, co?- zaproponowałem Naomi, na co ona przytaknęła. Nagle zadzwonił jej telefon.
-Poczkekaj, Carter dzwoni- szepnęła i odebrała.
Rozmawiała z nim około piętnastu minut, kiedy odłożyła telefon na komodę, powiedziała:
-Robert się poddał, jutro wyjeżdża do Paryża. Sam.
Uśmiechnąłem się do siebie i nim wstałem by przytulić Naomi, ona zrobiła to pierwsza.
Siedzieliśmy razem jeszcze przez chwilę, gdy Naomi sięgnęła po telefon, by sprawdzić godzinę.
-Jake, ja już będę się zbierać, jest strasznie późno.
-Szkoda- posmutniałem.- Może jeszcze dziesięć minut?
-No dobrze.
Rozmawialiśmy jeszcze kilka minut, a potem Naomi stwierdziła, że musi już jechać. Odprowadziłem ją do samochodu i pocałowałem na do widzenia. Kiedy dziewczyna odejchała, wszedłem do domu. Położyłem się na łóżku i wpatrywałem w sufit. Po ciele przeszedł mi dreszcz, potem kolejny i jeszcze jeden. I wtedy spostrzegłem o co chodzi. Mój organizm potrzebował kokainy. Przeszedłem do drzwi i zamknąłem je na klucz, spod materaca wyjąłem zapas narkotyku. Szybko zrobiłem kreskę i wciągnąłem za pomocą zrolowanego banknotu. Wszystko schowałem na swoje miejsce i znów położyłem się na plecach. Po kilku minutach sufit zaczął wirować. I wtedy przypomniałem sobie co obiecałem Naomi. Szybko wstałem i na chwiejnych nogach skierowałem się do kuchni. Zastałem tam matkę. Otwarłem lodówkę i wyjąłem wodę. Na raz wypiłem ponad połowę butelki.
-Naomi już pojechała?- zapytała matka.
-Tiaa.
-To weź mój samochód i zawieź Daphne na dyskotekę.
-Hahahahahaha- wpadłem w śmiech.- Nie będę nigdzie woźić tej suki.
-Jake!
-Czego?- syknąłem
-Znów brałeś?
-A co cię to obchodzi?- zapytałem i odeszłem. Poszedłem do łazienki, włączyłem zimną wodę i oblałem sobie twarz. "Jake, weź się w garść."- powtarzałem sobie. Wróciłem do pokoju i rzuciłem się na łóżko. Po kilku minutach ogarnęła mnie kompletna senność.


Obudziłem się następnego dnia. Spojrzałem na zegarek- 9:37. Muszę się zbierać, na 10:30 jadę na zdjęcie gipsu. Wszystko bylo ze mną w porządku, już nic nie wirowało. Teraz wystarczy ominąc ten temat z rodzicami i nie wygadać się Naomi. Wstałem i poszedłem do łazienki, szybko wziąłem prysznic. Po ożeźwiającym prysznicu poszedłem do pokoju, gdzie założyłem jeansy i koszulkę. Po piętnastu minutach byłem gotowy do wyjścia. Z lodówki wziąłem wodę i wyszedłem. Przed domem czekali już rodzice, wsiedliśmy razem do samochodu. Odejchaliśmy z stronę szpitala.
Ojciec jechał co raz szybciej, ale matka próbowała go powstrzymać. Zawsze gdy tak szybko jeździł był czymś zdenerwowany. I już chyba wiem czym.


Po zdjeciu gipsu, rodzice odwieźli mnie pod kort Naomi.
-Kiedy zamierzasz wrocić?- zapytała matka przez szybę.
-Nie wiem, obchodzi was to w ogóle?
-Do zobaczenia- rzucił ojciec i odjechał.

wtorek, 28 października 2014

Rozdział piętnasty

Przez chwilę w ogóle się nie odzywaliśmy, nikt z nas. Ciszę mącił jedynie delikatny dźwięk skrzypiec.  Przetwarzałam informację w swojej głowię tak szybko, jak to tylko możliwe. Czy on właśnie powiedział, że wyjeżdżamy... my? Na półtora roku? Czy on oszalał? Wciąż siedzieliśmy w ciszy, gdy nagle usłyszałam głos Jake'a.
-Przepraszam, ale muszę wyjść- odsunął krzesełko i wyszedł.
Wiedziałam, że Carter zaraz wybuchnie. Pięć... cztery... trzy... dwa...
-Czy ty oszalałeś?! Nie interesowałes się nami od tak dawna, żylismy praktycznie sami, a teraz wyskakujesz z wiadomoscią, ze polecimy sobię do Francji? Na półtora roku? Jak szczęśliwa rodzinka? A co z moimi treningami? Ja nigdzie z tobą nie lecę!-krzyczał Carter. Byłam pod wrażeniem, Mój brat jeszcze nigdy nie przeciwstawił się Robertowi.- Wychodzę stąd.- sięgnął po swoja torbę, która leżała pod stołem i wyszedł. Ja wciąż siedziałam przy stole, kiedy odezwałam się:
-Carter ma rację. Przez tyle lat radziliśmy sobie sami, przecież mamy dom. Ty możesz lecieć, ale my zostajemy. Carter nie może zawalić treningów, ja zresztą też. Nie byłam na treningu od dwóch tygodni.
Robert nic nie odpowiedział.
-Możesz powiedziec kelnerowi, żeby nie przynosił tych dań. Do widzenia Robercie- wstałam od stołu i poszłam w ślady chłopaków.
Wyszłam na zewnątrz, ale nie było ich. Rozjerzałam się po parkingu i zobaczyłam ich opierających się o mój samochód. Podeszłam bliżej i zobaczyłam jak Carter oddaje papierosa Jake'owi.
-Możemy jechać?- zpaytałam, stając koło samochodu.
-Taa, otwórz samochód- mruknął Carter.
-Już, tylko skończe palić- wskazał na papierosa trzymanego w dłoni.
-Carter, wsiadaj już.- brat spełnił moją prośbę, a ja odezwałam się znów do Jake'a: -Palił?
-Dziwisz mu się? Wkurwił się, ale pociągnął tylko raz.
-Mhmm, okej. Możemy już jechać?
-Tak- rzucił papierosa na ziemię i nadepnął go, by zgasić.- Co teraz będzie?- odezwał się znów, gdy otworzył drzwi do samochodu i wsiadł do niego.
-Nie mam pojęcia, ja nie...
-Nie możesz wyjechać- przerwał mi.
-Wiem.
Odwiozłam Cartera do domu, a potem jake'a. Kiedy zatrzymalam się pod jego domem, zapytał:
-Wejdziesz na chwilę?
-Jeśli chcesz- uśmiechnęłam się do niego delikatnie, choć wcale nie było mi do śmiechu. Miałam zupełny mętlik w głowie.
-Chodź.
Wysiedliśmy z samochodu i przeszliśmy trawnikiem do drzwi. Jake nie wziął kluczy, więc zadzwonił, a drzwi znów otwarła nam jego siostra.
-Czy ty chociaż raz w życiu mógłbyś wziąć klucze idioto?
-Zamknij się- syknął do niej. Wziął mnie za rękę i pociągnął do swojego pokoju.
Rzuciliśmy się na łóżko i zaczęliśmy rozmawiać.

sobota, 18 października 2014

Rozdział czternasty

Nagle zawiał mocny wiatr, który pociągnął za sobą zapach Jake'a.
Do moich nozdrzy doleciał zapach męskich perfum. Hugo Boss. Rozpoznałam je niemal od razu.
Dlaczego Jake się tak zachowuje?
-Możesz mi powiedzieć o co chodzi?- zapytałam po kilku minutach niezręcznej ciszy.
-Nie chce przeszkadzać tobie i temu kolesiowi, ale uważaj na niego. Cześć.- powiedział i ominął mnie.- A i przeproś Roberta, że nie przyjdę na kolację- powiedział przez ramię. Odszedł. Nie! Nie pozwolę mu odejść.
-Jake, zaczekaj- znów do niego podbiegłam. Chłopak zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:- Jesteś dla mnie cholernie ważny, zrozum to. A Andy? Zwykły znajomy. Nie wiem co pomyślałeś, ale tylko gratulowałam mu wygranej w meczu. Ja chyba się zakochałam... w tobie.- spuściłam głowę i zrozumiałam, że po prostu się wygłupiłam. Nic nie znaczylam dla Jake'a. Odwróciłam się na pięcie i odeszłam w stronę szkoły. Stał tam mój samochód i nagle ujrzałam Andy'ego, pomachał mi, ale ja nie miałam siły, żeby mu odmachać. Wtedy znów poczułam zapach Jake'a i  jego dotyk na moim ramieniu. Odwrócił mnie w swoją stronę i mocno przytulił.
-Zapomnij...
-Nie, nie zapomnę- przerwał mi chłopak.- Właśnie to chciałem usłyszeć. Wiem, że nie byłaś pewna swych uczuć do mnie. Carter mi powiedział. Wkurzyłem się, kiedy zobaczyłem jak całujesz tego kolesia.
-Ale.. to był tylko zwykły przyjacielski pocałunek, w policzko.
-Wiem i przepraszam, że tak zareagowałem. Po prostu... ja cię kocham, rozumiesz?- spojrzał mi prosto w oczy, a po moim ciele przeszlo milion drgawek.- Tak, ja cię kocham- powiedział to jeszcze głośniej niż przed chwilą.
-Ja ciebie też- odpowiedziałam.- Czy to znaczy, że możemy dołączyć do Roberta i Cartera?
-Tak, chodźmy- pociągnął mnie za rękę w stronę samochodu.
Wsiadłam za kierownice i odjechaliśmy w stronę restauracji 'Essuelte'.
-Wiesz, jutro jadę do szpitala. W końcu zdejmą mi gips- odezwal się chłopak, wskazując na rękę.
-To dobrze- uśmiechnęłam się do niego.
Po kilku minutach bylismy już na parkingu przed budynkiem. Restauracja była bardzo ekskluzywna, tylko do takich chodził mój ojczym. Weszliśmy do środka. W korytarzu przywitał nas mężczyzna, któremu powiedzielismy, że chcielibyśmy dołaczyć do pana Reynoldsa. Zaprowadził nas do czteroosobowego stolika.
-Siadajcie dzieci- wskazał dwa wolne miejsca Robert. Usiedlismy i dostalismy menu. Po kilku chwilach złożyliśmy zamówienie, a kiedy odszedł kelner, Robert znów się odezwal:- Mam dla was wiadomość- wskazał palcem na mnie i Cartera.- Wyjeżdżam do Francji na przynajmniej półtora roku, a wy razem ze mną.

środa, 8 października 2014

Rozdział trzynasty

Wszedłem do męskiej toalety w szkole Abreites. Potzebowałem kokainy. Teraz.
Miałem swiadomość, że gdy Naomi się dowie, że znowu brałem, stracę ją na zawsze. Odkręciłem zimną wodę i oblałem sobie twarz. Musiałem się uspokoić, żeby nie dać po sobie poznać, że potrzebuję dragów. Nie miałem nic przy sobie. Co ja mam teraz zrobić? Mecz zaraz się zacznie. Nie dam rady tam wysiedzieć bez niczego. Muszę tam iść, żeby Naomi nic nie podejrzewala. Jeszcze raz oblałem sobie twarz zimną wodą. Wyszedłem pośpiesznie z łazienki i skierowałem się ku boisku. Przez całe ciało przechodziło mi milion drgawek. Po drodze na boisko stał automat z napojami. Zatrzymałem się i kupiłem sobie wodę. Szybko ją odkręciłem i wypiłem prawie połowę. W końcu dotarłem na boisko i zająłem miejsce koło Naomi.
-Przepraszam, ze tak długo- odezwałem sie do dziewczyny, chowając ręce do kieszeni bluzy.
-Nic się nie stało- uśmiechnęła się do mnie, gdy odezwał się gwizdek sygnalizujący rozpoczęcie meczu. Naomi usiadła prosto, skupiając się na meczu. Ja niestety nie mogłem się skupić, myślałem cały czas o mojej sytuacji. Jeśli teraz nie wezmę głód będzie co raz większy, ale może wtedy uda mi się to pokonać? Mecz trwał dwie godziny. Po zakończeniu nie mialem pojęcia jaki był wynik, ani kto wygrał. Wtedy podbiegł do nas Carter i czterech chłopaków.
-Byliście najlepsi!- krzyknęła Naomi, wstając i przytulając ich do siebie.
-Taak, mamy złoty puchar!- krzyknął blondyn i podniósł trofeum do góry.- Aaa, no i kanapki też były dobre.- wszysycy zaczęli się śmiać.
-Jake- usłyszałem swoje imię, więc podniosłem wzrok.- To są przyjaciele Cartera. Nash, Hayes, Cameron i Matt- pokazywała po kolei.- Chłopcy to jest Jake.
-Cześć.- przywitaliśmy się. Chwilę gadaliśmy o tym, że przed wypadkiem też grałem w kosza, o zawodach, o kolejnym meczu i ogólnie o koszykówce. Zapomniałem o tym co mnie męczyło.
-Przepraszam Naomi, mogę cię na chwilę porwać?- podszedł do nas jakiś koleś.
-Oo Andy, jasne.- odpowiedziała mu dziewczyna i poszła za nim.
                                               PERSPEKTYWA NAOMI
-Co tam Andy  ciebie słychać? Dawno się nie widzieliśmy- powiedziałam do chłopaka. Był on trenerem chłopaków i miał dwadzieścia lat. Był mega przystojny.
-U mnie wszystko w porządku, dzisiaj kolejne zwycięstwo.- uśmiechnął się do mnie czarująco.- A co u ciebie?
-Dobrze, gratuluję wygranej.- cmoknełam go w policzko i poczułam na sobie kogoś wzrok. Odwróciłam się i zobaczyłam Jake'a, który wkurwiony na maksa odwrócił się i odszedł.- Przepraszam Andy, musze już lecieć. Jakby coś masz mój numer telefonu.- rzuciłam i pobiegłam za Jake'iem tak szybko, na ile pozwoliły mi szpilki.
-Uważaj!- usłyszałam za sobą glos trenera.
O co Jake mógł się wkurzyć? Przeicież nawet między nami nic nie ma. Co z tego, że pocałował mnie dwa razy? Sądzi, że to już nas czyni kimś więcej niż tylko znajomymi? Fakt, był dla mnie cholernie ważny. Nie chciałam zeby znowu zaczął ćpać. Chociaż Andy'ego znam dłużej niż Jake'a, ten drugi był dla mnie ważny, bardzo. A Andy? Andy to tylko znajomy, którego spotytkam każdego weekendu podczas meczów brata.
W końcu dogonilam Jake'a.
-Gdzie ty idziesz?- zapytałam, stając mu na drodze.
-Nie chcę ci przeszkadzać- popchnął mnie delikatnie, ominął i znów odszedł.
-Jake!- krzyknęłam, a chłopak odwrócił się.- Co ty wygadujesz?- podbiegłam do niego i go przytuliłam, jednak nie odwzajemnił uścisku. Wtedy usłyszłam głos Roberta:
-Jedziemy z Carterem na kolację, mamy nadzieję, że też dołączycie. Jedziemy do 'Essuelte'.
-Tak, Robercie. Dołączymy. Daj nam 10 minut- powiedziałam ze łzami w oczach.

wtorek, 7 października 2014

Rozdział dwunasty

Nasz namiętny pocałunek przerwał dźwięk przychodzącego sms'a. Wzięłam swój telefon i odczytałam wiadomość od Cartera: "Uważaj, Robert przyjeżdża do domu.". Na co ja odpisałam mu: "Za późno".
-Kto napisał?- zapytał Jake.
-Carter, ostrzega przed sam wiesz kim- odpowiedziałam, wskazując palcem na dół.
-No to chyba trochę za późno...- mruknął Jake.- Ale Robert wydaje się całkiem miłym facetem.
-Taa, wydaje. Póki nie masz nic wspólnego z jego kasą.- wyznałam prawdę Jake'owi.- Dobra, ja się pójdę przebrać, potem zrobię lunch Carterowi i możemy coś porobić- uśmiechnęłam się do chłopaka.
-Okej.
Weszłam do swojej garderoby i wybrałam z niej parę jeansów z wysokim stanem i beżową koszulę kopertową. Szybko się przebrałam. Na nogi założyłam szpilki i dobrałam torebkę w tym samym kolorze co koszula. Będąc gotowa, wyszłam z garderoby.
-Wyglądasz zajebiście- powiedział chłopak, siedzący wciąż na moim łóżku.- To może wspólnie zrobimy lunch Carterowi, a potem gdzieś pojedziemy, co?
-Dobrze, więc chodźmy.- zeszliśmy w dół schodami. Z dołu dało się słyszeć rozmowę Roberta przez telefon. Typowy Robert, cały czas praca, telefon i pieniądze. Weszliśmy do kuchni, gdzie jak zwykle panował ład i porządek. Wspólnie z Jake'iem przygotowaliśmy dla Cartera kanapki z masłem orzechowym i czekoladą. Przyniosłam torbę sportową brata, do której włożyłam trzy butelki z wodą, pojemnik z kanapkami i strój sportowy Cartera. Jak mogłam zapomnieć o zawodach międzyszkolnych, o których mówił od ponad miesiąca?
-Okej, więc możemy jechać.- odezwalam się do Jake'a.
-Gdzie jedziecie? Mecz zaczyna się dopiero za dwie godziny.- powiedział Robert, wchodząc do kuchni.- Nie możecie posiedzieć tutaj? Ze mną?
-Wiesz Robert, nie obraź się, ale wolimy inne towarzystwo- odpowiedziałam opryskliwie, biorąc torbę brata i kierujać sie ku wyjściu.
-Poczekaj Naomi.- powiedział, a ja odwróciłam się.- Ja wezmę jego torbę, zostaw ją koło wyjścia.
-Dobrze. Do widzenia Robercie.
-Do widzenia- usłyszałam za sobą głos Jake'a.
Wsiedliśmy do samochodu i poczułam mocny dotyk Jake'a na swoim ramieniu. Przytulił mnie do swojej klatki piersiowej i szepnął:
-Nie przejmuj się, jedźmy już.
Pokiwałam tylko głową, odpaliłam samochód i odjechaliśmy.

                                     PERSPEKTYWA JAKE'A
-Skręć w lewo- kierowałem Naomi.-Okej, a teraz skręć w prawo na parking.
-Po co my tu w ogóle przyjechaliśmy?-zapytała dziewczyna.
-Tu jest taka kawiarnia, dokładnie kawiarnia mojego kumpla. Lody, ciastka, kawa. Co tylko chcesz, przepyszne.
-Mmm, okej. Chodźmy.- wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się do kawiarni. Stając przy ladzie, zapytałem Naomi:- Na co masz ochotę?
-Ja poproszę kawę mrożoną.
-Okej, ja to samo- uśmiechnąłem sie do chłopaka za ladą.
Usiedliśmy przy stoliku i gadaliśmy. Gadaliśmy o wszystkim i popijalismy kawę. Tak zleciały nam dwie godziny. Zebraliśmy się z kawiarni i szybko pojechaliśmy do szkoły Abreites, gdzie miał odbyć się mecz koszykówki. Dojechaliśmy na miejsce po piętnastu minutach. Weszliśmy na boisko i zjeliśmy miejsca w pierwszym rzędzie. Naomi przywołała ręką brata.
-Robert miał ci przywieźć torbę z rzeczami.
-Mam już- uśmiechnął się do niej. - Pyszne kanapki.
-To dobrze. Słuchaj Carter, rozwalcie ich. Trzymaj się, kocham cię.
-Ja ciebie też. Damy radę!- krzyknął i pobiegł na boisko.
Jak oni się dobrze dogadują, nie to co ja i Daphne. Oni się naprawdę kochają. Wspierają się. TO jest po prostu nie możliwe.
Nagle poczułem jak zaczynają drżeć mi ręce i nogi. WIedziałem co się szykuje. Nie brałem od ponad 24 godzin, głód powrócił. Nic nie było wstanie tego zagłuszyć, nawet świadomość, że jeśli wezmę, stracę Naomi. Za bardzo potrzebowałem koki.
-Naomi... Przepraszam, ale pójdę jeszcze do łazienki przed meczem.
-Okej, nie ma sprawy.- usmiechnęła się do mnie.

niedziela, 5 października 2014

TMK aka Piekielny x Beyoncé - Zadzwoń do mnie za kilka lat (Mikser Blend)

Rozdział jedenasty

-Co z twoimi rodzicami?- usłyszałam podejrzliwy głos Jake'a.
-N-nic. Wiesz Jake, ja się będę już zbierać. Spotkajmy się na meczu.- powiedziałam, chowając dłonie do kieszeni bluzy, żeby ukryć drżenie rąk i wyszłam z kuchni. 
-Poczekaj- Jake położył mi swoją dłoń na ramieniu i obróbił w swoją stronę. Popatrzył mi głęboko w oczy i powiedział:- Powiedz mi. 
-Nie ma sensu Jake, do zobaczenia.- wyszłam z dimu i wsiadłam do samochodu. Nie odjechałam. Włączyłam głośno radio, w którym leciała smutna piosenka, ręcę oparłam na kierownicy i zaczęłam głośno płakać. Nagle ktoś zapukał w przyciemnianą szybę mojego samochodu, szybko otarłam oczy i otwarłam szybę. To Jake.
-Naomi, co się dzieje? 
-Nic Jake, wszystko w porządku- uśmiechnęłam się do niego blado. 
-To dlaczego płaczesz i słuchasz jakiejś smutnej piosenki? Chodź do domu, porozmawiamy. Czy powiedziałem coś złego? Jak przyszłaś miałaś świetny humor, a teraz? Wychodź z auta. 
Posłusznie wysiadłam z samochodu i poszłam za chłopakiem do jego domu. Tym razem zaprowadził mnie do pomalowanego na czarno pomieszczenia. Wywnioskowałam, że to jego pokój.
-Możesz mi to wytłumaczyć?- zapytał z pretensją w głosie.
-W moim domu nie jest za często poruszany temat rodziców... Ani przeze mnie, ani przez Cartera. Z resztą, nie powinnam tak reagować. To pojedziemy razem na ten mecz?
-Okej, ale proszę powiedz mi co z twoimi rodzicami.
-Dobrze, opowiem ci w czasie jazdy. Zbieraj się.
Jake wyszedł z pokoju i wrócił po kilku minutach, informując mnie, ze możemy jechać. Mecz miał się odbyć za cztery godziny. Idealnie, zeby spędzić miło czas z Jake'iem i żeby się przygotować. Wsiedlismy do mojego samochodu i odjechaliśmy w kierunku mojego domu. Jechaliśmy w ciszy, która wcale nie wydawała mi się krępująca. Byłam skupiona na drodzę i wsłuchiwałam się w cicho sączącą się muzykę. Zatrzymałam samochód na światłach i usłyszałam delikatny głos Jake'a.
-Proszę, opowiedz mi.
-Hmm.. moi rodzice...- światło zmieniło się na zielone, więc ruszyłam- Ja i Carter mamy wspólną matkę, ale ona... no nie żyje. Nie wiem co się stało z moim ojcem, a ojciec Cartera? On jest naszym opiekunem prawnym, ale ma na nas wyjebane. Dla niego liczą się tylko pieniądze i nic więcej. Oto historia mojej rodzinki- skończyłam, wjeżdżając na podjazd pod domem.
-Wszystko będzie dobrze- przytulił mnie mocno Jake.
-Chodźmy do domu.
Weszliśmy do domu, a z kuchni poczułam znajomy zapach męskich perfum taty Cartera. A więc przyjechał tutaj.
-Robert? Co ty tutaj robisz?- zapytałam, wchodząc do kuchni.- Nigdy tutaj nie przyjechałeś.
-Przyjechałem na mecz Cartera, pisał do mnie.- odpowiedział męźczyzna w granatowym garniturze.- A to kto?- wskazał na Jake'a.
-To mój przyjaciel, Jake Cameron. Jake to Robert Reynolds, ojciec Cartera.- przedstawiłam ich.- Robercie, jak długo zamierzasz zostać?
-Zaraz po meczu wyjeżdżam. I chcę ci przypomnieć, że jestem również twoim ojcem.
-Mhmm. To my już pójdziemy na górę.
Złapałam Jake'a za rękę i pociągnęłam schodami w górę. Weszliśmy do mojgo pokoju. Chłopak usiadł na łóżku, a ja rzuciłam mu się w ramiona. Wtedy on się położył i przycisnął swoje usta do moich.

poniedziałek, 29 września 2014

Rozdział dziesiąty

Obudziło mnie głosne skrzypnięcie drzwi mojej sypialni. Obróciłam głowę w ich stronę i ujżałam w nich Cartera.
-Hej sis. Zawieziesz mnie na trening? 
-Ohh, jaki ty potrafisz być uprzejmy- wybuchnęłam śmiechem, a Carter dołaczył do mnie.- Taak, zawiozę cię, na którą?
-Noo... tak właściwie to za 10 minut mam już być.
-Okej, daj mi 4 minuty i będę gotowa.
-Dzięki bardzo, czekam na dole.
Wstałam z łóżka i wbiegłam do łazienki. Umyłam zęby, włosy spięłam w kucyka. Weszłam do swojej garderoby. Założyłam na siebie bluzę z emblamentem poprzedniej szkoły i dresowe shorty. Po 3 minutach byłam gotowa i schodziłam na dół.
-Siostra, masz tu kawę- powiedział Carter podając mi kubek z kawą na wynos.- Samochód jest już wyprowadzony z garażu, więc możemy iść.
-Ejj, Carter. Co ci się stało?
-No nic, nie chcę się dzisiaj spóźnić.
-Okej, wychodź już.
Wzięłam kluczyki do samochodu ze stołu w jadalni i wyszłam za Carterem. Zamykając drzwi domu, napiłam się kawy z kubka. Carter zawsze wiedział, jak zrobić moją ulubioną kawę. Wsiadłam za kierownicę mojego Jeepa i ruszyłam w kierunku szkoły Cartera. Po 5 minutach zatrzymałam samochód obok boiska, na którym odbywał się trening.
-O której po ciebie przyjechać?
-Nie przyjeżdżaj. Wrócę z chłopakami- pokazał ręką za siebie, czyli na swoich czterech kumpli, których znałam nawet lepiej niż jego samego.
-Okej, to trzymaj się.- rzuciłam i odjechałam.
Hmm... co zrobić z taką ładną sobotą? Świeci słońce, a ja nie musze się uczyć. Pomyślałam o Jake'u. Może do niego podjadę, zapytać jak się czuje? Cóż, to może być dobry pomysł. Wjechałam na parking pod centrum handlowym i nawróciłam. Kierowałam się w stronę domu Jake'a.
Droga minęła mi bez większych komplikacji. Zatrzymałam samochód pod białym dużym domem z czarnych dachem. Zapukałam delikatnie do drzwi, które po chwili otwarły się z cichym skrzypnięciem. Stanęła w nich młoda dziewczyna, około piętnastoletnia, w stroju do jogi i opaską na włosach.
-Tak?- zapytała opryskliwie, przewracając oczami.
-Zastałam Jake'a?
-Tsaa.- jęknęła.- Jake! Ktoś do ciebie.- krzyknęłą w głąb domu i odeszła. Stałam w drzwiach nie wiedząc co ze sobą zrobić.
-O co.. O hej.- Jake wydawał się zaskoczony moją wizytą, ale mimo to pocałował mnie w policzko.
-Cześć, co dzisiaj robisz?- zapytałam, nadal stojąc w drzwiach.
-Hmm, co mogę robić ze złamaną ręką?- zaśmiał się.- Wejdź, pogadamy.
-Dzięki.
Weszłam do ogromnego salonu, w którym na podłodze siedziałaa dziewczyna, która otwarła mi drzwi.
-Ejj, idź stąd- Jake odezwał się do niej.
-Bo co? Znowu się czegoś nabrałeś?- rzuciła opryskliwie do chłopaka.
-Ja pierdole. Chodźmy do kuchni- zwrócił się do mnie.- Chcesz cos do picia?
-Nie dziękuję- usmiechnęłam się do niego.- No więc jakie masz na dzisiaj plany?
-Szczerze mówiąc to miałem zamiar jechać na mecz koszykówki do szkoły Abreites*.
-Carter tam gra... O cholera, dzisiaj jest jego mecz, na śmierć zapomniałam!
-Może pojedziemy tam razem?
-Okej, ale musze jeszcze skoczyc do domu, zrobić lunch Carterowi.
-A twoi rodzice nie mogą wziąć, jak będą jechać na mecz?- zapytał Jake i trafił w mój czuły punkt.
Poczułam ukłucie w okolicy żołądka. RODZICE.

sobota, 20 września 2014

Rozdział dziewiąty

                PERSPEKTYWA NAOMI
Jake mnie pocałował, a ja odwzajemniłam jego pocałunek. Jednak myśli przelatujące przez moją głowę nie dawały mi spokoju. Skąd mam wiedzieć, czy teraz nie jest pod wpływem jakiegoś świństwa? Jak mógł być tak nierozsądny, żeby wsiąść w samochód po winie zmieszanym z jakąs substancją? 
-Naomi, przepraszam- moje przemyślenia przerwał głos Jake'a.
-Jeśli nasza znajomośc ma nadal trwać, masz z tym skończyć.
-Ale... ale to raczej niemożliwe... Nie biorę od wczoraj, jestem uzależniony.
-No to przykro mi nie...
-Zmienię to- przerwał mi Jake. - Obiecuję.
Nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
-Poczekaj, pójdę otworzyć,
-Okej.
W drzwiach stał mój brat, który jak zwykle zapomniał kluczy.
-Carter, łajzo. Ile razy mam powtarzać, żebyś zabierał ze sobą klucze?
-No wiem, sory.
-Znowu nie posprzątałeś mokrych rzeczy z łazienki.
-Już ide to zrobić Nam. Nie denerwuj się. Swoją drogą, jest tu ktoś?
-Taa, kolega. Idź się pouczyć.
-Okej.
Wróciłam do Jake'a i zaproponowałam, żeby został na kolacji. Gdy weszliśmy do kuchni, przy blacie stał Carter- mój brat. Robił sobie kanapki. Gdy skończył zostawił wszystko na blacie i skierował się w stronę wyjścia z kuchni.
-Eee, wróć tu i to posprzątaj- rozkazałam mu.
-Juuuż.- jęknął z holu.
Wrócił i posprzątał, gdy nagle zauważył Jake'a.
-Siema, jestem Carter.
-A ja Jake, - uścisneli sobie ręce.
-Zamawiam chińszczyznę, chcesz też?- zwróciłam się do brata, który własnie wychodził z kuchni.
-Chcę.
I tak zleciał cały wieczór. Ja, Carter i Jake. Siedzieliśmy przed telewizorem zajadając się ryżem i mając nadzieję na coś normalnego w telewizji. Niestety. Nic takiego się nie ukazało. Po Jake'a przyjechał tata, a ja z bratem zaczęłam ogarniać dom. O 23:00 poszłam pod prysznic i potem spać. 

piątek, 19 września 2014

Rozdział ósmy

-Wydaje mi się, że nie mamy o czym rozmawiać, Jake. Przepraszam.- Naomi próbowała zamknąć drzwi, ale jej na to nie pozwoliłem. Nie mogłem jej pozwolić, żeby tak szybko zniknęła z mojego życia.
-Naomi, proszę porozmawiajmy.-powiedziałem, a dziewczyna wyglądała, jakby się wahała. Minęło kilka długich sekund, kiedy nagle usłyszałem cichy głos Naomi.
-Dobrze, wejdź- otwarła drzwi, tak abym mógł wjechać wózkiem. Naomi zaprowadziła mnie do dobrze znanego mi salonu.- A więc o czym chcesz ze mną rozmawiać?
-Naomi. To co się wydarzyło, w żadnym stopniu nie jest twoją winą. A jedynie moją... Jest mi wstyd, bo zrobiłem coś... bardzo nieodpowiedzialnego. Niedawno straciłem ukochaną osobę, tak jak ty. Nie daję sobie z tym rady.-Naomi w ogóle się nie odzywała, a tylko sluchała. -Ale teraz, kiedy poznałem ciebie... nie wspominałem o tamtej dziewczynie od dwóch tygodni, bo po głowie chodzisz mi tylko ty. Nie mogę pozwolić, żebys nagle zniknęła z mojego życia. Wiem, nie znamy się za dobrze, ale jesteś dla mnie, hmm... kimś ważnym. Zwłaszcza, że mam świadomośc, że od czasu wypadku byłaś cały czas przy mnie w szpitalu... I nie pozwolę mojej matce tego zniszczyć, rozumiesz?- w końcu skończyłem swój monolog. Popatrzyłem prosto w oczy Naomi. I nagle stwierdziłem, że lepiej pojadę do domu. Wyjechałem wózkiem z salonu i otwierając sobie drzwi wyjściowe wyjechałem z domu dziewczyny. Wyciągnąłem telefon drżącymi rękami i zacząłem wybierać numer do ojca. Nagle poczułem delikatną dłoń na ramieniu, odwróciłem się i zobaczyłem Naomi.
-Jake... proszę, wróć. Powiedz mi co zrobiłeś wtedy... jak doszło do wypadku. Dlaczego wtedy w szpitalu tak się zdenerwowałeś? Wytłumacz mi to proszę.- jej oczy znów zaszły łzami.
-Dobrze Naomi. Wszystko ci opowiem.
Wróciliśmy do domu dziewczyny, tym razem zaprowadziła mnie do pokoju obok łazienki. Stało tam wielkie łóżko, biurko, dwa fotele i stolik.
-Usiądź gdzie ci wygodnie.
-Zostane na wózku.- odpowiedziałem, wiedząc, że zanim przesiadłbym się z wózka na fotel czy łóżku trochę by to potrwało.
-Okej, więc opowiadaj.-powiedziała Naomi, siadając na fotelu.
-Zaczęło się od tego, że rzuciła mnie dziewczyna, jakieś dwa trzy tygodnie temu. Byłem załamany i zacząłem codziennie pić, palić no i... ćpać. Staczałem się z każdym dniem. W parku, w którym się poznaliśmy siedziałem każdego wieczoru i zalewałem się w trupa... Tego wieczoru, kiedy byłem u ciebie, siedziałem na totalnym głodzie, więc poszedłem do łazienki no i... wciagnąłem kreskę. Tyle wystarczyło, żeby chociaż na chwilę zaspokoić głód. Wypiliśmy wtedy wino. Na niezłym haju pojechałem do domu, między czasie pokłóciłem się z matką przez telefon, a potem dostałem sms'a i poczułem, że ktoś wjebał mi się w tył, a ja po prostu przeleciałem przez przednią szybą, wszystko sobie uszkadzając. Skąd śpiączka? Nie wiem, nie mam pojęcia.- Naomi wyglądałam na zaskoczoną tym co jej powiedziałem.
-Czekaj, czekaj... ty jechałeś na kompletnym haju? Jesteś... beznadziejny. Pozwoliłeś na to, żebym uwierzyła, że to moja wina.... Wyjdź.
-Naomi..
-Wyjdź.- dziewczyna przerwała mi.
-Naomi, proszę cię.- powiedziałem i poczułem nagłą potrzebę przytulenia jej. Wstałem ostrożnie z wózka, podszedłem do niej i ją przytuliłem.
-Jake. Co ty robisz? Nie możesz wstawać.
-Mogę, jeśli chodzi o coś tak ważnego.
Pocałowałem ją.

niedziela, 14 września 2014

Rozdział siódmy

Przez kolejne trzy dni przesiadywałem na Facebook'u sprawdzając czy Naomi nie odpisała. Niestety nie. Byłem załamany. A co jeśli już nigdy jej nie spotkam? Świadomość, że siedziała tu cały ten czas, gdy byłem w śpiączce, a teraz miałbym jej już nie spotkać wypełniała mnie smutkiem i bólem.
-Jake?- z zamyślenia wyrwał mnie czyjść głos. Otwarłem oczy i zobaczyłem lekarza.- Jak się dzisiaj czujesz?- uśmiechnął się do mnie, jakbym był dzieckiem.
-Dobrze.
-Więc chyba mam dla ciebie dobrą wiadomość.- powiedział. Czyżby to było związane z Naomi? Przyszła tutaj?- Myślę, że możemy cię już wypisać. Minęło już dużo czasu od wypadku, czujesz się co raz lepiej... Myślę, że nie ma co zwlekać z wypisem.
-Dziękuję- tym razem to ja uśmiechnąłem się do niego.
-Ale musisz jeździć na razie na wózku, jesteś zbyt osłabiony aby samodzielnie chodzić. Z tego co widzę twojej mamy nie ma na korytarzu, więc zaraz przyjdzie pielęgniarka, aby pomóc ci się ubrać i usiąść na wózek. A w tym czasie ja pójdę przygotować wypis.
-Okej
Przyszła pielęgniarka i pomogła mi założyć koszulkę i dresy, ponieważ przez złamaną rękę miałem to utrudnione. Na koniec założyła mi trampki i pomogła usiąść na wózku. Dowiozła mnie do gabinetu lekarza, gdzie miałem odebrać wypis, a potem windą zjechała ze mna na parking, gdzie jak się okazało czekała matka.
-Dziękuję pani Emily- uśmiechnąłem się do niej, gdy matka wysiadała z samochodu. - Do widzenia.
-Do widzenia Jake, uważaj na siebie.- odpowiedziała mi Emily.
Z pomocą matki wsiadłem do samochodu, a ta złożyła wózek i włożyła go do bagażnika. Odejchaliśmy spod szpitala w kierunku domu. Przez całą drogę ani razu nie odezwałem się do siedzącej obok matki, choć ona co jakiś czas próbowała o coś zapytać. Zupełnie ją ignorowałem. Myślałem za to cały czas o Naomi. Pod domem tym razme z pomocą ojca, wysiadłem z samochodu i wjechałem na wózku do domu. Na szczęscie mój pokój znajdował się na dole, więc bez żadnej pomocy dotarłem do pokoju. Pod łóżka wyjąłem swojego laptopa, którego chowalem tam przed młodszą siostrą. Wszedłem na Facebook'a i odszukałem profil Naomi. Przejrzałem wszystkie informacje, aż w końcu trafiłem na tę, której szukałem. ADRES. Byłem u niej i powinienem go pamiętać, ale nie byłem w stanie przez zażytą kokainę. Naomi podała dokładny adres.
-Tato.-zawołałem ojca. Ten szybko przyszedł do mojego pokoju.
-Tak?
-Czy mógłbyś mnie gdzieś zawieźć? Bo wiesz... mój samochód jest do kasacji...
-Nie ma sprawy, chodź.
-Poczekaj tylko się przebiorę- pokazałem na moje dresy.
-Pomóc ci? Zawołam mame albo Daphne.
-Nie, dziękuję za ich pomoc, sam sobie poradzę- prychnąłem.
-Okej, jak będziesz gotowy daj znać i pojedziemy.
-Dzięki.
Podjechałem na wózku do szafy i wyciągnąłem z niej czarne rurki. Koszulki postanowiłem nie zmieniać, bo sam bym sobie nie poradził. Zmienienie spodni zajęło mi trochę czasu, zważając na to, że zrobilem to jedną ręką.  Wyjechałem z pokoju.
-Jestem gotowy tato.
-Okej, już jedziemy.-wziął kluczyki i udaliśmy się do samochodu.
Gdy wsiedliśmy do samochodu powiedziałem mu dokładny adres.
-Kto tam mieszka?
-Nie znasz.- odparłem wymijająco.
-Czyżby ta dziewczyna.. Naomi?
-Tak tato, to ona. Moglibyśmy jechać trochę szybciej?- próbowałem zmienić temat.
-Tak. A po co do niej jedziemy?
-Nie ważne.
Miałem dość ciągłych pytań. Czy ci ludzie mogą się zająć sobą? Przed wypadkiem byłem dla nich nikim, w ogóle mnie nie zauważali, a teraz nagle jestem całym światem. To było męczące.
W koncu dojechaliśmy, wydostałem się z samochodu i powiedziałem tacie, że może jechać i, że będę dzwonić. Gdy ten odjechał, ja podjechałem do drzwi Naomi i dwukrotnie nacisnąłem dzwonek. Usłyszałem kroki. Więc ktoś jest w domu- pomyślałem. Naomi stanęła w drzwiach. Wyglądała na zaskoczoną.
-J-Jake... co ty tutaj robisz?
-Naomi, przyjechałem bo muszę ci coś wyjaśnić.
-N-nie Jake, nie możemy... Twoja m-mama, nie byłaby zadowolona.
-Tu nei chodzi o moją matkę, tu chodzi o ciebie i o mnie. Proszę porozmawiajmy.- zobaczyłem, że oczy Naomi wypełniają się łzami i kilka z nich popłynęło po policzkach. Moje oczy także się zaszkliły.




sobota, 13 września 2014

Rozdział szósty

                                PRESPEKTYWA NAOMI
-Doktorze! Coś nie tak z Jake'iem!-krzyczałam, a z moich oczu płynęły łzy. Przeciągły pisk urządzenia kontrolującego pracę serca Jake'a oznaczał tylko jedno. Jake umierał.
Szybko przybiegł lekarz i trzy pielęgniarki. Jedna z nich odciągnęła mnie od łóżka i wyprowadziła z sali. Na korytarzu siedziała pani Cameron, trzymając twarz w dłoniach i cała się trzęsła.
-Jak to się stało?- dzwignęła głowę i spojrzała mi w oczy.
-N-nie mam pojęcia.
Po pół godziny przyszedł lekarz.
-Mam dobrą wiadomość, udało nam się uratować Jake'a.
-Jak to się stało?- zapytałam.
-Najprawdopodobnie to przez stres. Jake musi teraz odpoczywać, to był bardzo poważny wypadek i teraz każdy najmniejszy stres może zagrozić jego życiu.- powiedział i odszedł.
-To wszystko przez ciebie! Co mu powiedziałaś?- nagle napadła na mnie, jak dotąd bardzo miła, Pani Cameron.
-N-nic. Nic mu nie powiedziałam, dlaczego pani tak myśli?
-Przez ciebie są same problemy! Gdyby cię nie poznał nic by się nie stało. Wyjdz stąd!- krzyknęła na mnie. Rozpłakałam się i wybiegłam ze szpitala. Dlaczego ona mnie tak potraktowała? A może to rzeczywiście przeze mnie? Wsiadłam do samochodu i wyjełam z torebki paczkę papierosów. Jednego z nich zapliłam, a paczkę rzuciłam na fotel obok. -A więc do widzenia Jake..- pomyślałam.- Już nigdy się nie zobaczymy- po policzkach popłynęły mi łzy. Włączyłam silnik i odjechałam z parkingu spod szpitala. Nie mogę się ciągle nad sobą użalać!- pomyślałam. Udałam sie w stronę domu.
                       
                                    PERSPEKTYWA JAKE'A
-Mamo, gdzie jest Naomi? Pytam się ostatni raz. Jeśli teraz mi nie odpowiesz to poodpinam się od tego wszystkiego, wyjdę stąd i już mnie nie zobaczysz.- powiedziałam po raz kolejny do siedzącej od 20 minut mamy przy moim łóżku.
-Hmm, Naomi, chba wyszła.
-Ale dlaczego?- już byłem na maksa wkurwiony.
-Noo nie wiem sama.
-Co jej powiedziałaś?!- wykrzyknąłem w końcu.- To ty jej kazałaś stąd wyjść, prawda? Przyznaj się!
-No dobrze, dobrze, to ja. Ale to dla twojego dobra- udawała niewinną.
-Wyjdź.
-Jake, nie...
-Wyjdź- przerwałem jej.
-Jake, nie powinieneś sie denerwować.
-To wyjdź stąd i nigdy nie wracaj.
Byłem zdenerwowany na maksa. Ona wyrzuciła Naomi ze szpitala. Gdzie ona teraz mogła być? Nawet nie miałem jej numeru telefonu, żeby napisać sms'a. Wycignąłem sprawna rękę w stronę szafki stojącej obok łóżka, otwarłem szufladę. Po chwili grzebania w niej wyciągnąłem telefon. Pośpiesznie wszedłem na Facebook'a, a w wyszukiwarkę wpisałem"Naomi". W wyniku wyskoczyło mi nazwisko Jeffrey, Loudman, McGrif i Jones. Wchodziłem w każdy profil i przeglądałem zdjęcia, prawdziwą Naomi okazała się ostatnia. Naomi Jaones. Napisałem do niej wiadomość:
                                          Naomi, potrzebuję Cię w szpitalu. 
                                       Proszę Cię wróć tutaj. Porozmawiamy. 
                                                               Jake. 

środa, 10 września 2014

Rozdział piąty

                                 ***OSIEM DNI PO WYPADKU***
Dzisiaj, zaraz po szkole pojechałam do szpitala. 
Zaparkowałam przed budynkiem i szybkim krokiem ruszyłam w stronę recepcji, gdzie zawsze o 15:00 czekała na mnie mama Jake'a. Jednak dzisiaj jej nie było. Poszłam więc w stronę windy, którą miałam dojechać na 3 piętro do sali Jake'a. Znałam tę drogę na pamięć, mogłabym trafić do tamtej sali z zamkniętymi oczami. Kiedy stanęłam w korytarzu, usłyszałam rozmowę dochodzącą z sali chłopaka. Podeszłam bliżej i usłyszałam cichy, jakby zmęczony głos. Był jednak bardzo głęboki, który znałam. To był głos Jake'a. Rozmawiał z kobiętą, panią Cameron. Moje serce zaczęło szybciej bić. Chciałam natychmiast wejść i go zobaczyć, ale powstrzymały mnie pewne słowa:
-Obiecałeś, że już nigdy nie weźmiesz. Dlaczego znowu to zrobiłeś? I do tego wsiadłeś do samochodu... Gdyby coś ci się stało, nie darowałabym sobie tego. Rozumiesz?- mówiła kobieta. 
-Mamoo, okej. Wyluzuj. Ale zrozum, nigdy nie przestane brać.- odpowiedział jej chłopak.- A teraz wyjdź, chcę odpocząć.
Mama Jake'a posłusznie wyszła z sali. Spotkałyśmy sie na korytarzu, pod salą. 

                                    PERSPEKTYWA JAKE'A
Obudziłem się jakieś dwie godziny temu, a matka już nie dawała mi spokoju. Nagle zaczęła się mną przejmować. No kto by pomyślał? Kazałem jej wyjść z sali. Jedyną osobą, którą chciałem zobaczyć była Naomi. A co jeśli ona nie wie, że tu jestem? Może nei zdaje sobie sprawy, że miałem wypadek. Może wróciła do swojego chłopaka, który ją wtedy tak zranił? Urządzenie stojące obok mnie ciągle pikało, to oznaczało, że żyję. Nagle zaczęła mnie boleć glowa, a serce mocniej bić. Nie zbyt dobrze się czułem, kiedy nagle spostrzegłem, ze drzwi do sali powoli się otwierają, a w nich staje ta sama piękna dziewczyna z parku. -Czyli jednak wiedziała, ze tu jestestem. Ale od jak dawna?-pomyślałem. Naomi uśmiechnęła się do mnie delikatniei nadal stojąc w drzwiach zapytała szeptem:
-Mogę wejść? 
-Tak-również sie do niej uśmiechnąłem.
Ta do mnie podbiegła i się we mnie wtuliła.
-Tak się o ciebie bałam- szepnęła mi do ucha, a mnie przeszły ciarki. Objąłem ją jedną reką, ponieważ drugą miałem złamaną. Kiedy przestała mnie obejmować usiadła na krzesełku obok łóżka. Co jakiś czas przed oczami pojawiały mi się mroczki, nie wiedziałem dlaczego. Myślałem, że to po prostu przez uraz głowy, jakiego doznałem. Lekarz stwierdził, że to cud, że wszystko pamiętam.
-Co u ciebie słychać?- zagadnąłem Naomi.
-Wszystko w porządku, ale lepiej powiedz mi jak doszło do tego wypadku.
-Nie Naomi, to nie jest ważne.-spuściłem wzrok.
-Jake, chcę się dowiedzieć co sie stało. Rozumiesz? Gdybyś mnie nie spotkał nic by się nie stalo.- jej oczy zaszły łzami.
-Naomi, co ty wygadujesz? To nie twoja wina, tylko... moja.- ostrożnie ważyłem słowa, żeby nie wygadać się o kokainie, którą wziąłem tamtego wieczoru.
-Dziekuję, że siedziałes wtedy ze mną w parku. Musze już iść.- powiedziała i pośpiesznei wstała, ale zlapałem ją za rękę i popatrzyłem prosto w jej głebokie, brązowe oczy. Nagle dziwnie sie poczułem i zobaczyłem ciemność, a w uszach słyszałem tylko przeciągłe "piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii". 

niedziela, 7 września 2014

Rozdział czwarty

***Uderzyłem głową w szybę, rozbijając ją. W żyłach dudniła krew pomieszana z kokainą i winem. Straciłem świadomość. Leżałem na drodze i się powoli wykrwawiałem. Po upływię dziesięciu minut, ktoś nade mną stał. Nie wiedziałem kto, ale miałem nadzieję, że nikt mnie nie uratuje i będę mógł umrzeć.***

                                                                        ***
                                                        PERSPEKTYWA NAOMI
Stałam na środku korytarza i płakałam. Dlaczego to musiało spotkac Jake'a? Ledwo się znaliśmy. To przeze mnie się to stało. Gdyby mnie nie spotkał, nic by się nie stało. Pani Cameron powiedziała mi tylko tyle, że miał wypadek. Musiałam jechać do szpitala, musiałam sie dowiedzieć czegoś więcej. Zebrałam szybko kurtkę i torbę z szafki i wybiegłam ze szkoły. Wyjechałam swoim samochodem ze szkolnego parkingu i popędziłam w stron najbliższego szpitala. Po dwudziestu minutach już stałam w drzwiach szpitala. Weszłam i skierowałam się w stornę recepcji, żeby zapytać, gdzie leży Jake, zauważylam jednak jego mamę i pobiegłam do niej.
-Gdzie on jest? Czy z nim wszsytko w porządku? Jak on się czuję?- zapytałam jednym tchem. Tak się o niego martwiłam.
-Kochanie, Jake...- nie mogła nic powiedzieć, a ja miałam złe przeczucia. W oczach mamy Jake'a wzbierały łzy.- On.. jest w... śpiączce. To był bardzo groźny wypadek. Jego życie jest zagrożone. On... może się nie wybudzić- wypowiadając ostatnie słowo wybuchła płaczem. Nie mogłam w to uwierzyć. Siedziałam pod salą Jake'a przez całe popołudnie, pijąc kawę za kawą.
-Proszę pani- odezwałam się cicho do mamy Jake'a.- Niech pani jedzie do domu, ja tu zostanę i będę czuwać. Jest pani zmęczona.
-Dziękuję ci Naomi, ale zostanę.

Miajł dzień za dniem, a stan Jake'a wcale się nie polepszał. Nie wybudził sie ze śpiączki i zagrażała mu śmierć. W każdej chwili mógł umrzeć. Gdyby mnie nie poznał, gdybym go nie zaprosiła, gdybyśmy nie wypili tego wina... byłoby wszystko w porządku. Nagle zobaczyłam jego niebieskie oczy, patrzące na mnie wtedy w parku. Były takie piękne. Bardzo za nim tęskniłam, był dla mnie kimś szczególnym. Siedział ze mna wtedy na deszczu, mimo tego, że mnie w ogóle nie znał. Myślałam o Jake'u i cały czas pałakałam.

Rozdział trzeci

Jechałem w stronę swojego domu. Co jakiś czas wszystko mi sie rozmazywało. Nagle zadzwięczał mój telefon.
-Czego chcesz?- zapytałem po odebraniu telefonu.
-Gdzie ty jesteś?-zapytała matka.
-Czy to cię w ogóle obchodzi? Jestem wolnym człowiekiem i robię co chcę.
-Znowu brałeś? Jedziesz samochodem?
-Może- odparłem i się rozłączyłem. 
Ogólnie moi starzy mieli na mnie wyjebane, nie obchodziło ich to gdzie jestem i co robię. Chociaż ostatnio, po tym jak policja do nich zadzwoniła, że jestem na izbie wytrzeźwień, zaczęli się martwić. Martwić, czyli dzwonić i sprawdzać czy mnie gliny nie zgarnęły i tyle. Są zajęci sobą i swoją ukochaną córeczką. Ja zawsze byłem na drugim planie. Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk przychodzącego sms'a, wziąłem telefon z fotela obok i spojrzałem na wyświetlacz. Wtedy nagle poczułem jak jakiś pojazd wjeżdża mi w tył samochodu, a ja uderzam głową w przednią szybę. Już nic więcej.
                                                       
                                                                            ***
                                                         PERSPEKTYWA NAOMI
-Jake Cameron?- zapytała nauczycielka, sprawdzając obecność. Kiedy sie rano obudziłam leżałam na kanapie w swoim salonie przykryta kocem, a na stole leżała karteczka od Jake'a. Dzisiaj go nie było w szkole, a napisał, że ma nadzieje, że się spotkamy. Coś tu nie grało.
-Naomi Jones?
-Jestem-odpowiedziałam.
Pierwsza lekcja trwała w nieskończoność. Potem druga, trzecia, czwarta i piąta. Jakoś przetrwałam, ale co raz bardziej martwiłam się o Jake'a. Nawet nie miałam do niego numeru, zeby zadzwonić albo chociaż napisać sms'a. Kiedy stałam przy szafce, zobaczyłam wychodzącą z gabinetu dyrektora kobietę ubraną całą na czarno.
-Pani Cameron, niech się pani nie martwi. Wszystko załatwimy.- powiedział do niej dyrektor idący za nią.
Moment, moment. Czy ja usłyszałam "CAMERON"? To przecież nazwisko Jake'a. Szybko pobiegłam za kobietą. Dlaczego ona była ubrana cała na czarno? Czy coś stało się Jake'owi? Czy on... nie żyje?
Zaczęły napływać mi łzy do oczu, ale dobiegłam w końcu do kobiety i ją zatrzymałam.
-Przepraszam, czy pani jest mamą Jake'a Camerona?
-Tak.
-Czy coś się stało... Jake'owi?
Kobieta zaczęła płakać, ja również. 

sobota, 6 września 2014

Rozdział drugi

-Dziękuję za podwózkę- uśmiechnęła się do mnie dziewczyna spotkana w parku, gdy podjechaliśmy pod jej dom.
-Nie ma sprawy, do zobaczenia jutro w szkole- odpowiedziałem.
-A może chcesz... zostać na trochę? Obejrzymy coś, napijemy się wina?- zaproponowała Naomi.- Co ty na to?
-Noo, okej.
Weszliśmy do nowoczesnego salonu i usiedliśmy na kanapie. Zaczeliśmy oglądać jakiś film, a Naomi przyniosła popcorn i czerwone wino. -A więc dzisiaj nie pijemy w parku do nieprzytomności- pomyślałem. Siedzieliśmy w salonie Naomi przez dwie godziny, a ja siedziałem na głodzie narkotykowym. Nie brałem od czterech godzin. Nie mogłem już wysiedzieć, cały się trząsłem. Dziewczyna spojrzała na mnie pytającym i jednoczesnie zmartwionym wzrokiem, ja w odpowiedzi tylko sie uśmiechnąłem. Wystarczyło wyjść do łazienki. Przecież miałem coś w kurtce.
-Ejj, gdzie łazienka? Skoczę sobie- zapytałem nieoczekiwanie Naomi.
-Za filarkiem w lewo.
-Okej, okej. Dzięki.
Poszedłem szybko do łazienki. Tam zdjąłem z siebie kurtkę i wyciagnąłem woreczek, w którym miałem kokainę. Wysypałem troche proszku na kartę kredytową, a drugą zrobiłem kreskę. Szybko wciągnąłem, schowałem swoje rzeczy i spuściłem wodę, żeby dziewczyna nic nie podejrzewała. Umyłem ręce, wyszedłem i dołączyłem do niej w salonie. Po mniej więcej trzydziestu minutach się ogarnąłem, nie trząsłem się już i nie pociłem. Koka zaczęła działać, zacząłem czuć błogi spokój. Mogłem teraz wszystko. Nawet zadzwonić do Ann i wykrzyczeć jej co o niej myślę. To, że jest dla mnie dziwką, bo zaraz po zerwaniu związała się z jakimś pedałem. Czułem się lekki i wolny.
Koło godziny dwudziestej Naomi zaczęła znowu płakać. Przypomniał jej się ten dupek, który ja rzucił. Jak można rzucić taką piękną i mądrą dziewczynę?! W końcu zaczęła zasypiać. Ja dopiłem swoje wino, wstałem, i przykryłem ją kocem leżacym na kanapie. Zdjąłem jej buty, a na stole zostawiłem karteczkę:
"Pojechałem do domu, mam nadzieję, że spotkamy się jutro w szkole. Do zobaczenia i nie przejmuj się tym dupkiem! Baajo! Jake"
Pojechałem na haju w strone domu.

czwartek, 4 września 2014

Rozdział pierwszy

We wtorem po szkole wsiadłem do samochodu. Włączyłem radio i odjechałem. Słuchałem jakiejś przygnębiającej muzyki, gdy nagle spostrzegłem, że pada deszcz. Przejeżdżałem obok parku, wktórym siedziałem co wieczór sącząc piwo za piwem, kiedy zobaczyłem dziewczynę. Siedziała na ławce w parku, cała zmoknięta i wyglądała, jakby płakała. Zatrzymałem się na parkingu i poszedłem w jej stronę. Ona odwróciła głowe w moją stronę, a ja zobaczyłem jej piękne brązowe oczy, obramowane rozmazanym makijażem. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały ona odwróciła głowę i zaczęła pociągać nosem. -Czyli jednak płakała- pomyślałem i podeszłem do niej z drugiej strony.
-Hey, co się stało? Czemu siedzisz tu na deszczu?- zapytałem siadając obok niej na ławce i zdejmując swoją kurtkę.
-Nic się nie stalo, nie twój interes- odparła sucho.
-Pewnie ci zimno- powiedziałem nie zrażony jej tonem i zarzuciłem jej moją kurtkę na ramiona. Ona tylko siedziała i się nie odzywała, postanowiłem, że zrobię to samo. Deszcz padał co raz mocniej. Patrzyłem przed siebie, rozmyślając o dziewczynie siedzącej koło mnie, za to w ogóle nie myślałem o swojej wielkiej miłości. Nagle dziewczyna się poruszyła, odwróciłem głowę w jej stronę, a ona ukryła twarz w dłoniach i znów zaczęła płakać. Wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów i zapalniczkę, z paczki wziąłem jednego i podstawiłem dziewczynie obok paczkę pod nos, proponując jej papierosa. Dzwignęła głowę i wyjęła jednego papierosa z paczki i zapaliliśmy. Paląc siedzieliśmy w ciszy, gdy nagle usłyszałem głos:
-Dziękuję, że tu ze mną siedzisz, choć nawet mnie nie znasz.- głos należał do przepięknej dziewczyny siedzącej na ławce tuz obok mnie. 
-Nie ma za co- uśmiechnałem się do niej delikatnie, choć wcale nie miałem powodów do uśmiechu, wróciły do mnie myśli o Ann. Jestem nikim, przez to wszystko tak sie stoczyłem, że jestem nikim. Jestem beznadziejny.- Jestem Jake.- podałem jej rękę.
-A ja Naomi- odwzajemniła gest i uścisneliśmy sobie ręce. Przypatrywała mi się piękna dziewczyna, z brązowymi, głebokimi i mądrymi oczami. 
-Co się stało, że siedzisz tutaj w deszczu?- zapytałem gasząc papierosa i wyrzucając go do kubła na śmieci stojacego obok.
-Chcę być sama, pewien... chłopak mnie zranił. Był miłoscią mojego życia i nagle wszystko prysło, tak po prostu. Powiedział mi, że zrywa ze mną. I tyle, nic więcej. Jestem dla niego nikim. Jestem załamana. W dodatku jestem tu nowa, przeprowadziłam się trzy dni temu i mam teraz nową szkołę.
-Coś o tym wiem. To znaczy o zerwaniu...- trochę się speszyłem.- Będziesz chodzić do Stanfford?
-Tak, słyszałeś o tej szkole?
-Noo tak, w zasadzie chodzę do niej.
-Do której klasy?
-Do pana Dixona.
-Ejj, ja też- Naomi rozchmurzyła się, a nawet zaczęła się uśmiechać. Miała przepiękny uśmiech, cała była piękna. Nie mogłem uwierzyć, że pomyślałem tak o jakiejś dziewczynie po zerwaniu z Ann.
-Może odwiozę cię do domu?- zapytałem w końcu. Naomi była cała mokra, a makijaż spływał jej po policzkach.
-Dziękuję.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechalismy w skazanym przez Naomi kierunku. 

środa, 3 września 2014

Prolog

Nikt nie chciałby być uzależniony od papierosów, alkoholu i heroiny. Nikt nie chciałby staczać się co raz bardziej z każdym dniem. Nikt nie chciałby trafiać co drugi dzień do izby wytrzeźwień. A wszystko przez jebaną miłość. 
Jestem Jake, a moje życie zmieniło się z dnia na dzień, przez dziewczynę, która mnie zostawiła jakieś pół roku temu. Zacząłem ćpać i palić, żeby o niej nie myśleć. Codziennie zalewałem się w trupa. Robię to do tej pory. Mam 17 lat i nie ma mi kto pomóc. Jestem na samym dnie, a dziewczyna, która mnie rzuciła codziennie śmieje mi się w twarz. Tak, codziennie spotykam ją w szkole. 
CHCĘ ZE SOBĄ SKOŃCZYĆ. 
Jednak do tej pory nie wyszło. Wszelkie próby samobójstwa okazywały się klapą, zawsze ktoś musiał mnie znaleźć, gdy już byłem blisko swojego wymarzonego stanu. ŚMIERĆ. 
Trzeba mieć cholerną odwagę, żeby popełnić samobojstwo. 
Jestem słaby emocjonalnie. Tyle mogę o sobie powiedzieć. 


JEDEN DESZCZOWY DZIEŃ, JEDNO PRZYPADKOWE SPOTKANIE, JEDNO SPOJRZENIE, JEDEN GEST, to może być twoja przyszłość.